Od tego jakże prawdziwego i życiowego cytatu pragnę rozpocząć mój artykuł o fizjoterapii i jej znaczeniu w moim życiu. Dla wielu osób po wypadkach, chorych, zmagających się z różnorakimi problemami zdrowotnymi rehabilitacja wielokrotnie jest jedyną pomocą w walce z codziennym bólem, wsparciem w powrocie do sprawności fizycznej. Zauważyłam, że bardzo często ludzie nie doceniają zalet dobrze dobranej terapii, która może przynieść świetne rezultaty i pozwolić poprawić jakość życia. Otwierają się im oczy, a może pojmują fakt, jak bardzo przydatna jest rehabilitacja dopiero wtedy, kiedy muszą walczyć o własne zdrowie, a leki już nie pomagają. Wtedy też uczą się, że DOBRY fizjoterapeuta to świetnie wykształcony człowiek. Wypowiadam się w tym temacie jako osoba doświadczona, gdyż choruję na SMA, a fizjoterapia towarzyszy mi od dziecka.
Moja choroba powoduje stopniowe osłabianie siły mięśniowej, co niesie ze sobą wiele różnych konsekwencji. Odkąd w wieku 3 lat stwierdzono u mnie SMA, rozpoczęła się moja przygoda z rehabilitacją, która nie zawsze była przeze mnie przyjmowana z uśmiechem na ustach. Natomiast zdarzał się płacz, krzyki, sprzeciw i niechęć. Trudno wytłumaczyć dziecku, że musi ćwiczyć lub znosić ból rozciągania przykurczów, bo jest chore. Dziecko mówi “nie” i walczy z fizjoterapeutą. Tak wyglądało moje dzieciństwo z rehabilitacją. Świetnie pamiętam moment, kiedy w wieku może 7-8 lat oznajmiłam rodzicom, że nie będę ćwiczyć, argumentując swoje postanowienie jakże dojrzałym stwierdzeniem: “bo nie”. Mój opór okazał się jednak bezskuteczny, ponieważ po krótkiej przerwie, oczywiście ku mojemu niezadowoleniu, ćwiczenia zostały wznowione. Powtarzane w kółko zdania: “Marta, musisz ćwiczyć” powodowały jeszcze większą niechęć. Które dziecko lubi, gdy do czegoś się je zmusza, kto w ogóle to lubi? No nikt, ale tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Dla moich rodziców też nie było to łatwe, jednak oni byli świadomi tego, że fizjoterapia to walka o moje zdrowie i nie mogą odpuścić, a przede wszystkim ja sama nie mogę odpuścić, bo w tej walce to właśnie ja najbardziej muszę się starać. Szczerze powiedziawszy, mając 20 lat, żałuję, że bardziej nie przykładałam się do fizjoterapii, że więcej nie ćwiczyłam. Idealnie pasuje tutaj przysłowie: mądry Polak po szkodzie. No cóż, czasu nie cofnę i nie pozostaje mi nic innego jak tylko ciężko pracować i starać się, aby utrzymać swoją sprawność fizyczną na tym poziomie, na jakim jest, a także ją polepszać. Oczywiście, nie byłoby to możliwe bez terapeutów.
To teraz kilka (a nawet więcej niż kilka) słów o nich. Ćwiczyłam z wieloma fizjoterapeutami i fizjoterapeutkami. Właściwie ciężko mi ich zliczyć, gdyż kiedy uczęszczałam do ośrodka fizjoterapii dla dzieci, w którym terapię fundowało NFZ, rotacja personelu była bardzo duża. Tak więc, może co nie co na ten temat. Zauważyłam wtedy, jak wiele zależy od podejścia fizjoterapeuty. Po ośrodku, gdzie wykształceni ludzie (niektórzy po dodatkowych kursach, niektórzy nie) pracowali na umowę o dzieło, a panie sprzątaczki na umowę o pracę na czas nieokreślony, można byłoby się spodziewać rehabilitacji, która miała za zadanie zdobycie punktów za pacjenta, czyli kasy, i w sumie to tyle. No i jakież było nasze zdziwienie, kiedy fizjoterapeutki, pracujące tam, naprawdę się starały. Z dziećmi ciężko się ćwiczy, ale po kilku latach, wiedziałam, co oznacza dobra terapia. Rehabilitantki mimo niemiłej atmosfery, spowodowanej przez szefową skupioną głównie na “robieniu kasy”, dawały z siebie wiele. Początkowo. Kiedy kończyłam terapię w tym ośrodku, czyli kiedy osiągnęłam pełnoletniość, już tak różowo nie było. Najlepsze terapeutki odeszły w poszukiwaniu bardziej komfortowych warunków pracy i oczywiście wyższych zarobków. Czemu się wcale nie dziwię. Dziewczyny, chcąc się kształcić, musiały wydawać niemałe pieniądze na szkolenia, a skądś je trzeba było brać. Poza tym, kto chciałby pracować w miejscu, które zostało stworzone z pięknym przesłaniem: pomóżmy niepełnosprawnym dzieciom, a skończyło z przesłaniem: dajmy zarobić jak najwięcej szefowej. Pozostały tylko te, którym zależało na tym, żeby jakąkolwiek pracę posiadać (przynajmniej te panie, z którymi ćwiczyłam ja…). Dodatkowo, jako że jestem dość wygadaną i otwartą osobą, trudno było mi się przyzwyczaić do ograniczenia rozmowy podczas ćwiczeń głównie do poleceń: “podnieś rękę”, “wyprostuj się” etc, oraz ogromnego dystansu jakim darzyły (już na szczęście pod koniec przygody z NFZ) mnie moje fizjoterapeutki. Ogólnie rzecz ujmując, to z tego etapu mojej przygody z rehabilitacją wyniosłam zdanie, że dobra terapeutka (bo wtedy ćwiczyłam tylko z kobietami) potrafi świetnie pracować z pacjentem nawet bez wyszukanego sprzętu, jeśli się stara. Bo bez chęci i zaangażowania to nawet przy pomocy przyrządów wartych miliony, fizjoterapia to syzyfowa praca, która męczy i zniechęca nie tylko rehabilitanta, lecz przede wszystkim pacjenta. Tak się czułam przed moimi 18-nastymi urodzinami, kiedy stanęłam przed decyzją, czy pisać prośbę o przedłużenie możliwości uczęszczania na terapię w tym ośrodku do 21-ego roku życia. Miałam do wyboru bezpłatną terapię, na której coś niby robiłam, albo płatną w innym ośrodku, w którym już ćwiczyłam raz w tygodniu od jakiegoś czasu. Decyzji, którą podjęłam, nie żałuję do dnia dzisiejszego. Uważam nawet, że była to jedna z mądrzejszych decyzji jakie do tej pory podjęłam w życiu, więc jest się czym chwalić 😉 Ale wracając do tematu?
Muszę oczywiście jeszcze wspomnieć o świetnej fizjoterapeutce, która przyjeżdżała do mnie do domu. Dostawałam odpowiedni wycisk, nie za dużo, bo przemęczać się nie mogę, ale terapia była świetnie dobrana. Urozmaicone ćwiczenia – trochę siłowych, trochę rozciągania, trochę rozluźniania i przede wszystkim mądra kobieta, która przykłada się do swojej pracy i widać po niej, że robi to, co lubi. Przyjemna fizjoterapia na odpowiednim poziomie – czego chcieć więcej?
Jednak moja przygoda na tym się nie skończyła, gdyż jak już wcześniej wspomniałam, przez przypadek trafiłam do ośrodka, w którym poznałam drugą stronę fizjoterapii, tzn. inne metody terapii, np. manualną oraz świetne podejście do pacjenta. Przyznam się, że nie znam wszystkich tych specjalistycznych nazw szkoleń moich terapeutów, a próby wpojenia mi ich nie przynoszą skutków. No cóż – najważniejsze jest to, że widzę efekty. A do tego spędzam czas z fajnymi ludźmi, z którymi lubię się widywać, rozmawiać często o głupotach, żartować i śmiać się nawet z typowych “sucharów”. Uważam, że taka atmosfera bardzo dobrze działa na pacjenta, który nie musi się niczym stresować i przejmować. Kiedyś szef ośrodka, w którym teraz mam terapię powiedział mi, że jeśli chce się, aby fizjoterapia była efektywna to w gabinecie musi panować dobra atmosfera, ponieważ kontakt pacjent-fizjoterapeuta jest dość bliski, a jeśli nie mam do kogoś zaufania to nie chcę, żeby mnie dotykał, na przykład po udach czy brzuchu (szczególnie jeśli kobieta ćwiczy z facetami, jak ja, albo na odwrót). Dlatego cenię sobie u fizjoterapeutów otwartość, a mówię głównie o mężczyznach, bo to z nimi aktualnie wolę mieć terapię, a wynika to tylko i wyłącznie z tego, iż lepiej mi się z nimi rozmawia, a że ja bardzo dużo mówię, no to muszę mieć ten komfort 😉
Na koniec kilka słów podsumowania. Po tylu latach fizjoterapii, ile mam za sobą, mogę śmiało powiedzieć, że to, iż postępowanie mojego SMA zostało chociaż częściowo zatrzymane to zasługa przede wszystkim świetnych fizjoterapeutek i fizjoterapeutów, których udało mi się spotkać przez te 20 lat mojego życia. Tak sobie myślę, że mam szczęście, bo nie dość, że prawie wszyscy moi dotychczasowi i obecni terapeuci to fachowcy, to jeszcze dodatkowo świetni z nich ludzie, którzy przekazali mi wiele mądrych rad na temat życia niepełnosprawnych i dzięki temu też czegoś się nauczyłam. Dla mnie, jako pacjentki, spędzającej kilka godzin tygodniowo na terapii, ważne jest, aby spędzać ten czas z człowiekiem, który nie widzi we mnie tylko możliwości zarobienia pieniędzy, lecz człowieka, któremu trzeba jakoś pomóc, bo ma problemy ze zdrowiem oraz osobę, z którą można porozmawiać i pożartować. Nikt nie będzie dobrym fizjoterapeutą, jeśli nie ma do tego powołania, ponieważ to nie jest łatwa praca. Jednak jak mówi cytat na początku mojego, mam nadzieję nienużącego wywodu, że ruch, czyli jak dla mnie fizjoterapia, to najlepsze lekarstwo. Czasem jest to ciężka droga pod górę, lecz warto się starać, bo żadne leki nie są w stanie zapewnić całkowitego uzdrowienia. Rehabilitacja także, lecz może w bardzo dużym stopniu pomóc w dążeniu do odzyskania zdrowia. Dla mnie jak na razie fizjoterapia jest jedynym lekarstwem, dlatego dostaje mojego like’a.